niedziela, 28 grudnia 2014

Pan Pokrak


Organizując halloweenowy konkurs na MwG postanowiłam, że włożę trochę pracy w przygotowanie odpowiedniej nagrody. 

Pierwotnie chciałam uszyć nietoperza. Ale taki zwykły nietoperz... nie. Zdecydowałam się na cudaka z Jack'ową mordką i skrzydłami. Oczywiście wyszedł zupełnie nieidealnie, stąd jego imię - Pan Pokrak. 



Szyty ręcznie z czarnej i białej bawełny, wypchany granulatem.
Mięciusi i kiziusi i w ogóle. No i odrobinę mroczny :) Mam nadzieję, że się spodobał tym, do których powędrował :P


Spodobał się za to bardzo mojemu synkowi, który zechciał mieć podobnego, tylko czerwonego (bardziej diabełka niż nietoperza), jednak ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. Miejsce diabełka zajął TOTORO :D Za niego zabieram się tuż po nowym roku.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Moja suknia balowa - 1830


Post musiał w końcu powstać - inaczej moja próżność byłaby wielce niezadowolona :P
A tak zupełnie poważnie sukienka zasługuje, by trochę o niej opowiedzieć. 


Zerknijcie teraz na inspirację z 1828 roku:


Oraz na efekt finalny. Mówię z góry - nie porywałyśmy się na rekonstrukcję, zaczerpnęłam jedynie fason sukienki, która urzekła mnie swoją skromnością na tle innych z lat 30 XIX wieku :)


Fotograf - Jarosław Żeliński

Sukienka jest w 100% dziełem mojej mamy. Ja nie potrafię szyć - choć zamierzam się nauczyć. Jednak kiedy to nastąpi - tego nie wiem. Uznajmy, że mama patrzeć nie może na moje nieporadne próby szycia ręcznego i póki co nie wpuszcza mnie pod maszynę ;>

Jak widać - a może i nie - sukienka nie jest koszerna. Wykonana została z atłasu i szyfonu. Udało mi się znaleźć atłas w kolorze "zżółkłej bieli" - nie był to ani śnieżnobiały, ani ecru. Aby nie było efektu obrzydliwego, jarmarcznego połysku, strona lewa i prawa materiału zamieniły się miejscami ;) Dlaczego nie uszyłam sukienki koszernej? Hm... Mama obawiała się tego szycia, był to jej debiut w kreacji "historycznej", zatem wolała uszyć z czegoś, czego nie szkoda by było wyrzucić w przypadku niepowodzenia. Dzisiaj wiem, że mama przesadzała i że każda kolejna sukienka będzie w miarę poprawna ;)


Tył sukienki. Tak i mój tatuaż, który na przymiarkach nie wyłaził spod dekoltu ;>
Sukienka zapinana była na guziczek z masy perłowej.

Wierzch sukni wykonany jest z lawendowego szyfonu. Podobnie jak zdobiące garniturek i koafiurę kokardy. Dekolt i dół zdobi atłasowa lamówka w kolorze niemal identycznym, jak warstwa spodnia. Różyczki mama robiła ręcznie z atłasowej wstążki, wstążka fioletowa służyła mi z kolei za szarfę, którą umocowaną miałam w pasie. Ten sam kolor fioletowej wstążki zdobił moją reticule oraz pantofelki. Marszczenie na przodzie sukni, dobrze widoczne na zdjęciu poniżej, podkreślone zostało wstążeczką w kolorze lamówki.

Widać tu też dokładnie moją biżuterię, o której piszę w dalszej części notki :)

Ażurowe pantofelki, r. 34 (za małe, ale dałam radę!) z Chińskiego Sklepu ;)


Rękawiczki kupiłam na allegro. Radzę jednak uważać - na aukcji było napisane "100% bawełny", na opakowaniu też, jednak na metce wewnętrznej "100% poliester". Nie polecam ;/ No ale cóż, dobrze, że to do celów kostiumowych, gorzej by było, jakbym miała uczulenie...

Jak wiadomo - nie sama suknia zdobi człowieka. Aby nadać odpowiedni wyraz całości, niezbędna jest odpowiednia BIELIZNA ;) 

Za halkę spodnią służyła mi moja bawełniana, letnia, znienawidzona sukienka. Jednak chyba się z nią przeproszę ;> Nie miałam odpowiedniego gorsetu, a mama szyła wszystko, tylko nie gorset, więc użyłam to, co miałam na stanie. Kocham gorsety, jednak taki z prawdziwego zdarzenia mam tylko jeden. Pasuje on bardziej na późniejsze epoki - metalowy busk i knapiki, spiralne fiszbiny... Zapakowałam się więc w usztywniany plastikowymi, zapinany na haftki gorset, który kupiłam sobie w lumpeksie za 3 zł. Kolorystycznie pasował jak piernik do wiatraka, ale przez suknię nic nie przebijało ;)


Zdjęcie strzelane po balu, około 3.30 w nocy ;P

Na to wszystko przyszła halka sznurkowa - corded petticoat. Tutaj miałam jakiś swój udział w jej tworzeniu :D Była nawet reko! Stara poszwa na kołdrę, bawełniana, została poprzeszywana maszyną przez mamę - w tak stworzone tunele wciągałam ręcznie sznurek - około 90-100 metrów. Jeżeli komukolwiek przyjdzie to do głowy, to mam pewne rady:
a) Kupić sznurek do mięsa, wędzenia wędlin - fajnie współpracuje i jest naturalny;
b) WYGOTOWAĆ SZNUREK - mój nieco się rozszerzył;
c) Nawlekać igłą dziewiarską - jakbym miała to robić metodą "na agrafkę" dostałabym apopleksji ;)


A oto i ostateczny wygląd:


Zaskakujące, jak te sznurki obciążają halkę i jak ją świetnie usztywniają!

Okej, to teraz przejdźmy do szczegółów:

Biżuterię stanowiły kolczyki, bransoletki, naszyjnik i broszka (przypięta do naszyjnika, genialny pomysł Agnieszki Terpiłowskiej) z perełek, które pożyczyłam od sąsiadki. W mojej szkatułce wieje mrokiem, więc trudno mi było znaleźć coś odpowiedniego :) 




Sukienkę ponadto upiększyła przepiękna broszka należąca do mojej ś.p. Babci. Była co prawda mieszaniną metalu z plastikiem, JEDNAKŻE: rzeczy po babci są dla mnie skarbem i jak się coś komuś nie podoba, ma w zęby :D Czekałam 20 lat na to, żeby mój ją przypiąć, bo w dzieciństwie nie wolno mi jej było ruszać! Wolno było ją tylko oglądać. Zatem byłam przeszczęśliwa móc ozdobić nią kreację balową. 

Fryzura i makijaż: Zdjęcie poniżej prezentuje resztki za równo jednego i drugiego. Koafiura stworzona przez Agnieszkę Terpiłowską przetrwała bal, zatłoczony tramwaj, kaptur mojego płaszcza - słowem była niezniszczalna! Nawet po umyciu głowy miałam loki :D 
Makijaż z kolei robiłam około 10 rano - cienie, tusz i brwi. Kasia Jasińska pomogła mi później  z ponownym nałożeniem podkładu, gdyż po kilku godzinach mroźnego spacerku po Warszawie, ten nakładany przeze mnie zdążył zniknąć.


Ale ze mnie Ryjek xD Ale i tak nieźle, jak na trzecią w nocy :P

Mam nadzieję, że zaspokoiłam Waszą ciekawość. Ogólnie przyznaję, że nie czułam się zbyt dobrze w całkowicie NIECZARNEJ i NIEMROCZNEJ estetyce, jednak wraz z upływem czasu moje przekonania o własnej urodzie (mam na myśli typ a nie "piękno" :P) nieco ewoluowały i odkryłam, że mogę się świetnie i swobodnie czuć nawet bez komfortowej dla mnie czerni :)

Pozdrawiam serdecznie!!! :)

niedziela, 7 grudnia 2014

Listopadowy Bal Królestwa Polskiego 1830



"... Nasz naród jak lawa,
Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi;
Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi."


Słowami Wieszcza Bal się co prawda zakończył, jednak przytoczę je już teraz. Pomyślcie proszę nad nimi przez chwilę. Zwróćcie uwagę, jakie wciąż są - pomimo upływu lat - aktualne.

Bal Królestwa Polskiego to wydarzenie zorganizowane w celu integracji środowisk rekonstruktorskich oraz kostiumerskich. Upamiętniając rocznicę wybuchu Powstania Listopadowego, spotkaliśmy się w Warszawie 29.11.2014 roku, w budynku dawnego Arsenału, aby cieszyć się wspólną zabawą i swoim towarzystwem, ale także aby pokazać, że pamiętamy o powstańcach.

Przygotowania do balu dość zwariowanie się rozpoczęły. Przyjechałam do Warszawy dzień wcześniej, zaopiekowały się mną same organizatorki - Karolina Kiczyńska i Agnieszka Terpiłowska. Dzięki ich uprzejmości w ogóle sobie poradziłam! Wieczornemu prasowaniu towarzyszyły nam odcinki Downtown Abbey, podobnie jak układaniu koafiur dnia następnego. Wiedzieć Wam trzeba, ze moja koafiura - widoczna na zdjęciach poniżej jest dziełem Agnieszki. Uczesanie napawało mnie największym lękiem, gdyż jestem antytalenciem włosowym. No i - nie oszukujmy się - fryzury lat 1830 są dość... wyzywające :D Nie dopuszczałam myśli, że mogłabym się czuć dobrze w takim uczesaniu. Jednak kiedy tylko Agnieszka zaczęła wyczarowywać "robale" i "wachlarz" dotarło do mnie, że nie tylko mi się to podoba, jest zgodne z ówczesną modą, to jeszcze dobrze się czuję! Make up pomagała mi ogarnąć Kasia Jasińska, która sprawnie uzupełniła mój makijaż o nałożenie podkładu. 


Ja i przyczajona Kasia J. ;)

Kaś jadąc do Warszawy ZAWSZE się musi wystroić, a później marznie :P Nie miałam nic poza kostiumem i koronkowymi, zwiewnymi sukieneczkami. No i nie miałam co na siebie zarzucić na "czas przejściowy". Miałyśmy się przebierać w suknie w przeznaczonej do tego przebieralni, jednak halkę spodnią, gorset i halkę sznurkową założyłam na siebie, pod płaszcz zimowy. Tak, przyjechałam do Arsenału w XIX wiecznej bieliźnie, ale heca, co? :D 

Przed fanfarami.
Włożywszy suknie przeszłyśmy na salę balową, gdzie tłum barwnych gości rósł z minuty na minutę. Zjawiali się panowie w mundurach, ale prawdziwą euforię wywołało przybycie dziewcząt z Krynoliny. W ciągu kilku sekund przenieśliśmy się w czasie na 100%, hol wypełniły płaszcze, suknie, pióra, wachlarze i kwiaty, a także gwar na poziomie bardzo miłym dla ucha. W przymierzalni zaatakowałam (znowu:P) Porcelankę, poznałam siostry Żebrowskie (Eleonorę Amalię i Daisy) i po kolei całą Krynolinę. Musicie mi moje drogie wybaczyć, bo nie byłam w stanie w ciągu jednego wieczora zapamiętać Waszych imion i dopasować ich do blogów/pseudonimów, pod którymi kryjecie się w blogosferze. To w ogóle ciekawe zjawisko - niby kogoś kojarzysz, czytasz słowa tej osoby po kilka razy w tygodniu, a dopiero pierwszy raz poznajesz na żywo... Tak było z Korseną,  która zaskoczyła mnie swoim delikatnym głosem. Cudownie rozmawiało mi się z Ms Nelly, uroczą Marylou, przemiłą Olgą, Magdą, Alicją, Loaną... Nie wymienię Was wszystkich! Zachwycałam się torebką Dorfi, trenem Kajani... Bardzo miło było mi słyszeć, że niektóre z Was kojarzą mojego bloga (MwG). No i padł sztandarowy tekst, który słyszę ZAWSZE - "Na zdjęciach wydajesz się wyższa" :) To urocze, naprawdę, że chociaż w świadomości innych osób mam nieco więcej wzrostu, niż realnie mam :)


Krynolinowy wianuszek z Kajani w środku - upinanie "krzaczora" mode on :)


"Karneciki do kontroli!" 



Karneciki pełniły funkcję zaproszenia oraz karneciku jako takiego. Zaskoczyła mnie liczba tańców, jak się później okazało z 3 ostatnich należało zrezygnować, aby o czasie zakończyć bal i zdać salę. Panowie nie kwapili się, aby zapełniać nasze karneciki, ja stałam w gronie debiutantek i spanikowałam, kiedy usłyszałam, że dziewczęta mają już pełne (nie chciałam wyjść na osobę nietowarzyską), ruszyłyśmy wraz z innymi dziewczętami "do boju" - oczywiście po uzyskaniu oficjalnego pozwolenia. Panowie grzecznie nie odmawiali, nie wypadało! ;) Tym sposobem odetchnęłam z ulgą ;)
Aha, zapomniałabym. Cytat, który jest tytułem tegoż akapitu wyrzekł p. Dominik Pukos.


Przywitanie gości i prezentacja debiutantek.Bal rozpoczęło przemówienie Piotra Mirosława Zalewskiego - prezesa "Arsenału" - Stowarzyszenia Regimentów i Pułków Polskich 1717 - 1831. Pan Piotr przypomniał wszystkim gościom dlaczego się tu spotykamy, że bal pomimo "wiszącej nad nami świadomości wybuchu powstania, powinniśmy bawić się radośnie". 
 
fot. Elżbieta Sroczyńska


Po kilku tych słowach nastąpiła prezentacja debiutantek, do których grona miałam zaszczyt należeć. "Moja" chaperon wyczytywała nazwiska dziewcząt (a także panów debiutantów), należało wyjść na środek, ukłonić się i dołączyć do gości.



Debiutantki. Fot. Jarosław Żeliński


"Poloneza czas zacząć..."



Proszę, wysłuchajcie go czytając dalszą część notki. Polonez Ogińskiego "Pożegnanie Ojczyzny" jest moim ukochanym polonezem. Marzyłam - tak, marzyłam, aby do niego zatańczyć. No i marzenie swoje spełniłam. Poniekąd ;> Wszystko było idealnie, zasłuchałam się w muzykę tak bardzo, że... pomyliłam kroki :P Cała ja. Przynajmniej śmiejąc się z samej siebie sprawiłam, że zeszło ze mnie całe napięcie, które jednak we mnie siedziało. Skoro gafa wieczoru zaliczona, to mogło być tylko lepiej! :)


Tańce. Z tańcami to jest tak, że zarówno z polonezem jak i polką miałam kontakt już w gimnazjum. Jedyny kontredans jaki w życiu tańczyłam to menuet. Obawiałam się trochę tego, jednak skoro przy matelocie mylili się wszyscy, to stwierdziłam, że to nie konkurs tańca a świetna zabawa jest moim priorytetem. No i cóż - bawiłam się przednio! Polka II była tak wesoła i skoczna, dawno już nie miałam okazji pobawić się tak radośnie. Kontredanse są dość trudne jak na pierwszy raz. Ale "pistolet" też został raz-dwa podchwycony. Kocham tańczyć! Pomimo iż nie do końca potrafię ;)

Oczywiście nie samymi tańcami człowiek żyje. Mieliśmy przerwy na posiłek, napitek, przypudrowanie noska w toalecie. Jedzonko było bardzo smaczne, zajadałam się sałatką, popijałam soczki. Uważać jedynie należało na to, aby nie zabrudzić sukni. Ja - osoba obdarzona wybitnym pechem do plam skupiałam się naprawdę na tym, aby moja kreacja mogła wyjść bez szwanku, na szczęście się udało :D

Rozmowy   - jakże inaczej wypełnić czas wolny między tańcami lub "okienko" w karnecie jak nie rozmowami? Oczywiście tematem numer jeden były suknie! Sympatyczna atmosfera rozmów pozwoliła mi odczuć, że jestem wśród "swoich", naprawdę rzadko mam poczucie przynależności do grupy, jednak tutaj ani przez chwilę nie czułam się wyobcowana. Serdeczność koleżanek naprawdę zapamiętam na długo! Podobnie jak przemiłe towarzystwo panów, z którymi również miałam okazję porozmawiać na holu.


Kajani, Sebastian Bała, Loana, i Ms Nelly przy ploteczkach :)

Krynolina. I sympatyczny nowoczesny akcent w postaci telefonu siostry Ms Nelly :D

Stroje. Co tu dużo pisać, skoro na zdjęciach widać wszystko? Trzeba Wam jednak wiedzieć, że choć Bal miał konkretną datę, to dopuszczono wyjątkowo empire oraz krynoliny - gdyż, jak wiadomo - kreacja swoje kosztuje. Jednak nigdy nie zapomnę radości w oczach Karoliny, która zobaczyła, jak bardzo wszyscy się postarali i przygotowali głównie na lata 30te XIX wieku. Panowie prezentowali różnorodność w strojach i mundurach, ale dzięki temu miałam okazję dowiedzieć się odrobinę więcej o męskim ubiorze. Moja sukienka nie była reko. Był to kostium wzorowany suknią z roku 1828, celowo wybrałam najskromniejszą, jakiej zdjęcie znalazłam w Internecie. Ale myślę, że napiszę to w osobnym poście, bo ten się naprawdę niebezpiecznie przedłuża... :)

A oto porcja zdjęć, może mniej oficjalnych :P


Cała ja :P Zdjęcie strzelał nam Tomasz :)

Marysia, Karolina, ja oraz Patryk, mój ulubieniec! Tak żałuję, że nie zdążyłam zatańczyć z młodzieńcem - bal zakończył się tuż przed naszym wspólnym kontredansem...


Fot. Elżbieta Sroczyńska. Ulubione zdjęcie. A poza Porcelanki wybitna! Kochana, widzę Cię w żywych obrazach na podstawie powstaniowej twórczości Grottgera!



Ach ach, szczyt perwersji, odsłaniamy kosteczki, łydeczki!


Fot. Elżbieta Sroczyńska. Nieco zachwiana ta tęcza, ale to zdjęcie, na którym jest najwięcej dam obecnych na balu.


Fot. Marylou - Pantofelki! Kto zgadnie, który należy do mnie? :)


Nadszedł smutny czas pożegnania... Ciężko było ocknąć się z niesamowitej atmosfery lat 30tych XIX wieku, jaką wspólnie stworzyliśmy przez kilka godzin. Czas jednak biegł nieubłaganie. Rozstałam się z nowo poznanymi koleżankami z nadzieją, że jeszcze kiedyś przyjdzie nam się spotkać w równie miłych okolicznościach.

Powrót do mieszkanka moich opiekunek był nader radosny. Pomimo mrozu zdecydowaliśmy się na jazdę tramwajem - epicko zatłoczonym tramwajem. Cieszyłam się wówczas, że nie mam krynoliny :D Nie zmieściłabym się! Zostałabym jak ta sierotka na przystanku :D
No cóż, ludzie patrzyli się z zaciekawieniem na grupkę "inaczej" wyglądających dam, z "niemodnymi" fryzurami, sukniami wystającymi spod płaszczy. Panowie w mundurach także wzbudzali zainteresowanie, zwłaszcza tych mniej trzeźwych osób :) Co się wówczas uśmiałam, to moje - na głupawkę zawsze znajdzie się siła, nawet po tak wyczerpującym dniu. Spać poszliśmy około 3.30? Tak. Nazajutrz trzeba było opuścić ukochaną Warszawę.


Aż nie mam ochoty kończyć tej relacji. Nie mam ochoty odkładać Balu do kategorii "wspomnienia". Ale przecież... to mój pierwszy Bal - kto powiedział, że ostatni? ;)

piątek, 5 grudnia 2014

Wampir Lestat - laleczka dla Magdaleny :)


Kocham Wampira Lestata. Kocham go od lat, kocham niezmiennie i mocno. I nie jestem jedyna!
Jakieś 3-4 lata temu dołączyłam do grupy jego miłośników (no dobra, w większości to miłośniczek :P) na grupie facebookowej. Książę zbliżył swoje wyznawczynie i za jego sprawą poznałam wiele przecudownych dziewcząt, z którymi szczerze się zaprzyjaźniłam.


Madź - nasza Matka Założycielka zasugerowała, czy nie uszyłabym dla niej Lesia na wzór Katarzyny (z postu poprzedniego). Zabrałam się do pracy z ochotą, ale i obawą, czy monsieur wyjdzie mi ostatecznie tak, jakbym tego pragnęła. 

A oto efekt:



Wybrałam sobie nieco niewdzięczne materiały do pracy. A nawet bardzo niewdzięczne. Nie znalazłam niestety nic odpowiadającego kolorystyce, jaką zobaczyć można było w "Wywiadzie z Wampirem". Przynajmniej fale włosów wyszły dokładnie jak założyłam. Lestat jest z kategorii "Patrz, ale nie dotykaj", jednak uznajmy, że wszyłam w niego całą sympatię dla Madzi i naszego Księcia również ;)

czwartek, 4 grudnia 2014

Katarzyna - laleczka dla Lady Rhiamon


Poniższe stworzenie to pierwsza rzecz, jaką w życiu uszyłam zupełnie sama od początku do końca. Chciałam z okazji urodzin podarować mojej ukochanej Siostrze coś stworzonego własnymi rękami. Był to totalny spontan, nigdy wcześniej nie szyłam NICZEGO, a do dopiero zabawek. 

Wielka improwizacja zakończyła się jednak w moim mniemaniu sukcesem. Starałam się bardzo, na pewno można było zrobić to lepiej, staranniej i dokładniej. Ale i tak jestem z siebie dumna, Siostrze też się spodobała. No i teraz może mieć mnie zawsze przy sobie :)




Materiały pochodzą z ciuchów z lumpeksu. Koronki moje własne, włóczka na włosy to jedyny zakup jakiego dokonałam. W ogóle włosy robiło mi się najprzyjemniej :) Katarzyna wypchana jest ścinkami materiałów i w zasadzie obawiałam się, że bardziej będzie przypominała Sally z Nightmare before Christmas, niż mnie :P Jestem dumna z mojego debiutu, pomimo wielu niedociągnięć :)

Bonnet - XIX wieczne nakrycie głowy.


Post przekopiowany z MwG, stamtąd wkrótce zniknie :)


Dziś pochwalę się swoim własnoręcznie zrobionym bonnetem. Bonnet (dla niewtajemniczonych) to nakrycie głowy, rodzaj kapelusza popularny w XIX wieku, zwany również budką. 

Ten post jest dowodem moich usilnych starań i dobrych chęci, których mi nie brakuje, by w przyszłości poszerzyć swoją kolekcję ubiorów historycznych ;)

Najprostszą metodą zdobycia bonnetu (i najtańszą) jest zrobienie go własnoręcznie, na bazie zwykłego kapelusza słomkowego. Kapelusze te dostępne są powszechnie, zwłaszcza latem, można sobie sprawić taki najzwyklejszy za śmieszne pieniądze. Ja za swój dałam 5 zł w sklepie "Wszystko po 5 zł". Potrzebna też wstążka do zabezpieczenia brzegów, nici oraz ozdoby - koronki, kwiaty, najlepiej z materiałów dostępnych również w epoce, którą chcemy się inspirować. Ja użyłam starych, bawełnianych nici i koronek, które mam po babci, a które pochodzą jeszcze sprzed epoki dokładania poliestru do wszystkiego :P
A oto efekt mojej pracy:


Co zrobiłam: Ucięłam kapelusz, obszyłam wstążką i koronkami - oto cała filozofia ;)
Proste, jednak czasochłonne (zwłaszcza dla kogoś, kto jak ja nie potrafi szyć!)



Profilowe mojej budki ;)

Może się wydawać szeroki, ale tak na prawdę źle ułożyłam głowę, za bardzo w dół.
Selfie w bonnecie jest trudne do zrobienia :D








Dokładnie tak, jak pisałam wyżej :)

Najwięcej pracy wymagało przyszywanie koronek tak, aby nici nie było widać na zewnętrznej stronie bonnetu. Moja głowa nieco w nim "tonie", jednak wiedzieć Wam trzeba, że mam naprawdę małą głowę i co za tym idzie ogromny problem ze znalezieniem odpowiedniego rozmiaru wszelkich nakryć głowy. A plecenie na wymiar nieco mija się z celem (pieniążki, pieniążki, pieniąąąążżżżkiiiiiii).

Do miłego! :)

środa, 3 grudnia 2014

No i stało się - nowy blog!


Po rozważeniu wszystkich za i przeciw postanowiłam to zrobić - założyć nowego bloga. Z prostego jak budowa kija od szczotki powodu - naprawdę nie chcę zmieniać koncepcji MwG, nie chcę rozwalać go prywatą. Stworzyłam zatem taki swój drugi światek - Czarownicowe Przedpiekle.

Czemu taka nazwa?
A czemu nie? ;]

Będę tu pisała niezbyt często, a jak się już coś pojawi, to z pewnością będzie pierdołą. Ale moją. A ja lubię moje pierdoły. Zatem jeżeli ktoś będzie chciał o takowych pierdołach poczytać, zapraszam do podglądania.

Trochę o książkach, filmach, handmade'ach, gotyku, muzyce, XIX wieku i robieniu XIX wieku w XXI. Z pewnością trafią tu także płaczliwe i ckliwe pseudopoetyckie rozważania, kiedy dopadnie mnie Weltschmerz. A czasami dopada, jak każdego.

Do miłego, kochani!